Skip to main content
Czyta: Wojciech Wawrzak

Czyta: Wojciech Wawrzak

By Wojciech Wawrzak

Zbiór myśli własnych i przekonań prywatnych. Sprawy ważne, ważniejsze i te totalnie bez znaczenia, ale jednak ważne.

wojciechwawrzak.blog

Zostaw ocenę lub komentarz. Dzięki!
Available on
Apple Podcasts Logo
Google Podcasts Logo
Pocket Casts Logo
RadioPublic Logo
Spotify Logo
Currently playing episode

O odkurzaniu, ciśnieniu i wracaniu do siebie

Czyta: Wojciech WawrzakNov 15, 2020

00:00
03:04
Czy to był tylko sen?
Feb 24, 202105:05
Iron Maiden 15 lat później
Feb 24, 202104:23
Ślepnąc od świateł
Feb 24, 202106:14
O stosunku z literaturą
Feb 24, 202103:60
Szukam odmienności
Feb 24, 202102:09
Bomba w górę, Czarny!
Jan 23, 202109:22
Mężczyzna pozna kobietę
Jan 16, 202104:29
Manifestuję stany twórcze
Jan 08, 202104:44
Ależ to był fantastyczny rok!

Ależ to był fantastyczny rok!

Podsumowanie roku i plany na następny. 

https://wojciechwawrzak.blog/alez-to-byl-fantastyczny-rok/

Dec 30, 202008:49
Chcę być bohaterem
Dec 20, 202002:46
Siedem zdjęć
Dec 17, 202002:06
Stawiam granicę, ale nie wznoszę muru
Dec 12, 202003:02
Przyjemnie było po Tobie płakać
Dec 09, 202003:08
Hej, Mała, nadróbmy to razem
Dec 06, 202006:31
List do Przyjaciółki
Dec 02, 202007:04
Theatrum Mundi

Theatrum Mundi

O dokonywaniu wyborów. 

--

https://wojciechwawrzak.blog/theatrum-mundi/

--

Czasem czuję się potwornie zmęczony ilością możliwości.

Siadam na mojej ciemnoczerwonej sofie w salonie, opieram się wygodnie o puchatą poduszkę w geometryczny wzór na bazie prostokątów, spoglądam na stojącą pod oknem szafkę z kulturą, na której kwitnie właśnie u progu zimy fiołek afrykański i czuję się zmęczony.

Czuję się zmęczony, bo nie wiem, co wybrać. Płytę, film, książkę? A może koncert Queen z Montrealu w opakowaniu o niebieskich krawędziach świadczących o lepszej jakości obrazu w stosunku do występu Marillion z niemieckiego Loreley nagranego na trzy lata przed moim przyjściem na świat i 845 dni przed upadkiem Muru Berlińskiego?

Są wybory, jak lubi mawiać Dariusz Szpakowski, nawet gdy tych wyborów ewidentnie brak, a polski defensywny pomocnik po raz kolejny próbuje wysokim przerzutem dograć piłkę do Lewego, który jednak bezradny wobec trójki dopadających do niego niemal natychmiast trzech obrońców, po raz kolejny wymownie patrzy w stronę trenera.

Są wybory i te wybory mnie męczą. Nie tylko parlamentarne, prezydenckie, samorządowe, unijne czy nawet na przewodniczącego rady osiedla, o których od lat mówi się w kategoriach mniejszego i większego zła, choć dobitnie przecież w jednym ze swoich opowiadań Sapkowski dał wyraz temu, co myśli o tego rodzaju wartościowaniu.

Męczą mnie wybory tu i teraz. Te błahe, drobne, z gatunku obiektywnie nieistotnych, choć w skali własnego mikroświata ważące jednak wiele, jak i te prawdziwie doniosłe, wagi ciężkiej, których nieroztropność potrafi brutalnie sprowadzić do parteru, niczym prawy sierpowy Mike’a Tysona w latach świetności.

Męczy mnie głównie ilość możliwości wzmiankowanych we wstępie. Spijanie z rogu obfitości w dłuższej perspektywie okazuje się niezdrowe dla serca, które poruszone niepewnością wyboru zdaje się wpadać w niemiarowość. Lekarz patrzy na mnie wprawdzie jak na wariata, ale ja wiem, że to właśnie przez to błądzenie, wybieranie, miotanie się, analizy porównawcze i historiografię podniesioną do rangi sztuki. To właśnie dlatego czuję się źle.

Pani musi w swoim życiu zmienić wszystko – powiedział kardiolog mojej mamie, kiedy holter, echo serca i EKG po raz kolejny nie wykazały najmniejszych nieprawidłowości, a samopoczucie wręcz odwrotnie – nieprawidłowości miliony. Ale jak tu zmienić wszystko, kiedy wybory z przeszłości takie, a nie inne, obiektywnie nieodwracalne, subiektywnie po latach niezrozumiałe, choć logicznie wytłumaczalne.

Tego chyba właśnie boję się najbardziej, Mamo, a ten strach boli, parzy, przypieka ogniem piekielnym, dusi, przytłacza, męczy potwornie. Nie ma mnie bez strachu, jam jest strachem ciernistym, a każdy wybór tymże strachem okupiony. Dzisiaj wybieram, jutro żałuję. Żałuję też we wtorek, a w piątek znów wybieram.

Czasem żeby zagłuszyć tę wybieralną żałość idę na siłownię. Czasem razy dwa, a czasem pięć w tygodniu. Gdy boli ciało, nie boli dusza. Gdy w reżimie repetycji dźwigasz kilogramy, ilość wyborów jakby ograniczona. Możesz wypchnąć sztangę ponad siebie raz jeszcze bądź odpuścić, otrzeć pot ręcznikiem, wziąć głęboki wdech, odliczyć 90 sekund i powtórzyć.

Powtarzalność jest dobra. Dopóki nie zacznę rozmyślać, czy aby właściwie powtarzam. Można przecież powtarzać dobrze i można robić to absolutnie źle, nagannie, niewłaściwie, w sposób rujnujący dla stawów i kręgosłupa.

Wybierać też można źle, nagannie, niewłaściwie, w sposób rujnujący, szczególnie dla kręgosłupa, głównie tego moralnego. Wybierać można również z pozoru dobrze, prawidłowo, właściwie, z troską o własne odbicie w lustrze, ale rękojmi za wady i tak brak.

Dlatego czasem czuję się potwornie zmęczony ilością możliwości. Życie to podobno sztuka wyborów. Pierdolę taką sztukę. Jak będę chciał, to sobie pójdę do teatru.

Theatrum mundi.

https://wojciechwawrzak.blog/theatrum-mundi/

Nov 29, 202004:45
Spróbuj się wylogować

Spróbuj się wylogować

O uzależnieniu od smartfona.

--

https://wojciechwawrzak.blog/sprobuj-sie-wylogowac/

--

Spróbuj się wylogować. Usiądź wygodnie, poczuj swoje lędźwie zespojone z oparciem, nogi zgięte w kolanach pod kątem 90 stopni, łopatki ściągnięte. Oddychaj.

Spróbuj zrzucić ze swych barków ciężar całego dnia. Rozmowy telefoniczne, wideo czaty, maile spływające na serwer, czerwone plakietki w prawym górnym rogu ekranu, wyciszone choć jednak wibrujące powiadomienia.

Tryb samolotowy, a Ty nadal je słyszysz. Są z Tobą, przytulone, przyssane wręcz, wszechobecne, angażujące, krzyczące o Twoją uwagę. Ulegasz więc, sprawdzasz. Ruch niby spokojny, złudniczo wręcz flegmatyczny. Kamuflaż kompulsywności.

Wypijasz kawę, przegryzasz herbatnikiem. Nie rejestrujesz jednak ani goryczy, ani słodkości. Czy to Twoje kubki smakowe spłatały Ci figla? Nie, to ściągający w dół ruch kciuka ukierunkował zmysły na inne bodźce. Dzięki temu wiesz już, że rozpędzone Audi A6 wjechało dzisiaj rano w kilkunastoletniego chłopca na przejściu. Kciuk w górę.

STOP.

O, proszę, zareagował. Mózg. Przetworzył i wypluł komunikat zwrotny. Wróć, przyjacielu, kciuk nie jest tutaj na miejscu. Przytrzymujesz zatem przycisk chwilę dłużej i już jest łezka.

Do łezki łezka i będę niebieska.

Idziesz dalej. Płyniesz jak mój kolega z gimnazjum, który po pierwszym piwie w życiu położył się na kamieniu i kraulem ruszył ku drugiemu brzegowi. 10 lat później piwo okazało się za mało. Nie dopłynął.

Ty jednak jeszcze płyniesz. Życzysz koledze 100 lat. Z wykrzyknikiem, a jakże, hojnie. Wygląda na to, że wybierasz się na koncert. Pokochałeś również fakt, że jutro premiera nowego singla artysty Dawida w serwisach streamingowych.

Jesteś zmęczony. Wychodzisz z pracy, pakujesz się w samochód. Zanim ruszysz, zdążysz jeszcze wymówić na głos swój adres. Ot, taka heroiczna walka ze starzeniem się komórek odpowiedzialnych za pamiętanie tego, co powinno być pamiętane.

Czerwone. Światło i plakietka. Znowu ten cholerny, prawy, górny róg. Ile można. Tryb samolotowy. Dobrze, że faktycznie pamiętasz adres i trasę.

Jesteś na miejscu. Wysiadasz, nerwowo trzaskając drzwiami. Telefon na dnie torby. Im głębiej, tym lepiej. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Och, gdyby to było takie proste.

Siedzisz więc wygodnie, czujesz swoje lędźwie zespolone z oparciem, nogi zgięte w kolanach pod kątem 90 stopni, łopatki ściągnięte. Oddychasz.

I ja też siedzę wygodnie, czuję moje lędźwie zespolone z oparciem, nogi zgięte w kolanach pod kątem 90 stopni, łopatki ściągnięte. Oddycham.

Jak już sobie tak siedzimy, to może jakiś zakład? Kto pierwszy sięgnie dzisiaj po telefon?

--

https://wojciechwawrzak.blog/sprobuj-sie-wylogowac/

Nov 24, 202003:42
Czasem spotykam Cię na ulicy

Czasem spotykam Cię na ulicy

O tym, jak przeszłość odżywa w teraźniejszości.

--

https://wojciechwawrzak.blog/czasem-spotykam-cie-na-ulicy/

--

Czasem spotykam Cię na ulicy. Choć bardziej widzę niż spotykam, bo na spotkanie jakoś brak mi odwagi.

Podglądam z ukrycia, snuję się za Tobą niczym cień, chowam w cieniu odrapanych łódzkich kamienic, nieodłącznego anturażu ulicy Kilińskiego, po której kiedyś chodziliśmy za rękę, wyzywająco patrząc w oczy przygarbionych staruszek, mijających nas bez słowa, by potem z okna na drugim piętrze skradać intymność czerwieni pocałunków, zaprowadzając przed oblicze Boga prawdziwego, którego nam nie wstyd.

Zasuszone, zmęczone życiem, z mniej lub bardziej szlachetnymi zmarszczkami pod oczami, na policzkach i szyi, w szarych wełnianych paltocikach, za którymi ciągnie się mocno wyczuwalna woń naftaliny manifestująca partyzancką walkę z domowymi towarzyszami niewoli jesieni życia, małymi stworkami unoszącymi się to tu, to tam, podrygującymi zabawnie drobnymi kończynami, karmiącymi się bawełną i moherem.

Pocałunki, phi. To na pewno wcale nie o te pocałunki się rozbija. One widzą nas w sypialni. Młodych, zgrabnych, dumnych, niepokornych, nienasyconych o nieprzyzwoicie jędrnej i napiętej skórze, spojrzeniu szepczącym pragnę Cię, włoskach na przedramionach unoszących się w rytmie gęsiej skórki pożądania lub mrówczanych wycieczek w górę karku.

One widzą nas w sypialni i widzą siebie. To nawet nie jest zazdrość. Zazdrość jest wtedy, gdy pod piekarnią zatrzymuje się samochód o smaku cappuccino, wysiada z niego wysoki brunet w karmelowym płaszczu z czarnym kontrastem w stójce, obejmuje Cię w talii, przyciąga do siebie i całuje w usta. Nawet włosy ma w lekkim, niby przypadkowym, nieładzie, jak ja kiedyś. Z tą różnicą, że mój nieład miał w tamtym czasie charakter absolutnie przypadkowy.

Pani Józia spod szóstki nie krzyczy już, że Boga się nie boisz. Ładnie razem wyglądacie, moje dzieci – mówi Pani Józia, zamykając drewnianą okiennicę, bo dzień dzisiaj wyjątkowo chłodny, wicher dmie bez opamiętania, przeganiając dopiero co opadłe, jesienne liście z miejsca na miejsce.

Pani Józia ma 89 lat i 10 lat temu nie powiedziała nam, że ładnie razem wyglądamy. Ładnie to mogą wyglądać dojrzali 30-latkowie, a nie smarkacze łapczywie obściskujący się na ulicy.

Coś z tego smarkacza jeszcze we mnie zostało. Pragnienie miłości, słabość do rozkoszy, ból samotności, poszukiwanie odpowiedzi ostatecznych, rozpoznawanie drogowskazów, niechęć do dróg na skróty. No i włosy. Czasem w nieładzie, jak dzisiaj, a czasem skrupulatnie ułożone, jak jutro, gdy założę niebieskie, lekko wytarte dżinsy, czarny, obcisły golf i po raz trzeci w tym tygodniu wyruszę na poszukiwanie szczęścia.

Mam nadzieję, że tym razem nie spotkam Cię na ulicy.

--

https://wojciechwawrzak.blog/czasem-spotykam-cie-na-ulicy/

Nov 21, 202003:26
Chcę bliskości

Chcę bliskości

3 minuty o pragnieniu bliskości.

https://wojciechwawrzak.blog/chce-bliskosci/

--

Ubrałaś się dzisiaj nieźle, ubrałaś się dzisiaj pięknie. Spoglądasz na mnie w poszukiwaniu słów uznania, gestu adoracji, bądź po prostu ciepłej przychylności. Masz na sobie tę kaszmirową bluzkę z długim rękawem i delikatnym dekoltem o smaku rozpływającej się w ustach wanilii, którą tak bardzo lubię. Bluzkę i wanilię.

Podobasz mi się. Chcę bliskości.

Wiem, że nie miałaś czasu na drugie śniadanie, obiad ledwie zdążyłaś podgrzać w mikrofali, a już wołali Cię na blok. Po drodze szybka kawa z automatu. Ohydna, czarny rozpuszczalnik za dwa złote i pięćdziesiąt groszy, ale stawia na nogi. To najważniejsze.

Rozumiem. Chcę bliskości.

Podoba mi się film, który oglądamy. Muzyka latynoska, którą puszczasz mi ze smartfona już mniej, ale to bez znaczenia – lubię widzieć w Twoich oczach błysk radości.

A może widzę go tylko ja? Chcę bliskości.

Brzdęk, powiadomienie. Klikasz, a ja myślę sobie, że całkiem fajny ten kolor, który masz dzisiaj na paznokciach. Baby blue. Nic to, że ciut zimny niczym zimowy poranek w paśmie wyżu syberyjskiego.

Czy to właśnie Syberia w Tobie jest? Chcę bliskości.


Jesteśmy blisko, a jednak chcę bliskości. Okazuje się bowiem, że bliskość fizyczna niekoniecznie musi iść w parze z bliskością, której mi brakuje i o którą gotów jestem skomleć jak pies, choć chyba jednak bardziej niewidzialnie i do wewnątrz.

Źle pojęta męska duma rozpycha się łokciami, zatrzymując na końcu języka słowa, których niewypowiedzenie zdaje się jednak bardziej ujmować ci z barków ciężaru niż niepokoić.

Pieprzyć męską dumę. Chcę bliskości.

Pieprzyć to, że nie wypada. Że nie dzisiaj. Porozmawiamy jutro. Wyjaśnimy sobie wszystko. Tylko nie dzisiaj, proszę. Bo masz w głowie chaos, w mięśniach zakwasy, a pod skórą stres i niepewność. Wszystkie stany złe, duszne niepokoje i spięte, obolałe, mentalnie posiniaczone ciało próbujesz ukoić białym winem. Cierpkim i wytrwanym.

Wytrawny z Ciebie gracz, kochanie. Chcę bliskości.

Dlatego odchodzę. Nie, to Ty odchodzisz. Byłaś, znikasz, nie ma Cię tu, gdzie przed chwilą unosił się jeszcze zmysłowy zapach perfum wymieszany z naturalną wonią Twojego ciała.

Zostaje po Tobie ślad w pamięci, zadra, drzazga, której jednak jeszcze przez jakiś czas nie chcę wyciągać z obolałego i puchnącego coraz bardziej z każdym dniem opuszka palca serdecznego.

Miałem dla Ciebie dużo serdeczności. Dzisiaj składam Ci równie serdeczne życzenia.

Chciej bliskości.

To całkiem przyjemny stan.

--

https://wojciechwawrzak.blog/chce-bliskosci/

Nov 19, 202003:40
O odkurzaniu, ciśnieniu i wracaniu do siebie

O odkurzaniu, ciśnieniu i wracaniu do siebie

O odkurzaniu, ciśnieniu i wracaniu do siebie.

https://wojciechwawrzak.blog/o-odkurzaniu-cisnieniu-i-wracaniu-do-siebie/

--

Odkurzam.

Błękitna, bawełniana koszula z jesiennej kolekcji na chłodniejsze dni wpuszczona w spodnie. Pod nią biała podkoszulka na ramiączka. Nie, nie jestem Jakub Szapiro. To nie Twardoch włożył mi tę podkoszulkę na moje nagie, niepozorne, choć chyba nie chuderlawe ciało. To Ojciec.

To Ojciec zawsze powtarzał, że podkoszulka na ramiączka największym sprzymierzeńcem mężczyzny w jesienne i zimowe dni. Noszę więc, choć sam już nie jestem pewien, czy to właściwy wzór męskości. W internetach piszą, że jak widać spod koszuli, to obciach.

Nie widać. Nie dzisiaj. Otulająca bawełna nie prześwituje w swym błękitnym splocie. Mogę odetchnąć.

Odkurzam.

Musztardowy sweterek powiesiłem na krześle. Niedbale. Znowu trzeba będzie przeprasować przez kolejnym wyjściem z domu [sic!].

Odkurzam.

Kłamstwo. Bądź delikatniej – nieprawda.

Piszę. To prawda.

Dlaczego piszę?

Sam nie wiem.

Bo lubię? Tak, to możliwe. Dlaczego więc jednak nie pisałem przez ostatnich 6 lat?

Sprzeciw, Wysoki Sądzie, pisałem. Prawo dla kreatywnych. Zresztą nadal piszę i pisać będę.

Bo myślę i czuję? Tak, to możliwe. Czyż nie myślałem i nie czułem jednak przez ostatnich 6 lat?

Różnie z tym bywało. Na pewno pracowałem. Skoro więc pracowałem, musiałem i myśleć. Nie można pracować, nie myśląc. Czucie to inna sprawa. Zgoła odmienna.

Zatraciłem się. Może nawet nie tylko „się”, ale i „siebie”. Na pewno w pracy właśnie. Własna firma, poprzeczka raczej wyżej niż niżej, cele, ambicje, klienci, zlecenia. Ciśnienie.

Odkurzam. Podłogę. Salon, sypialnia, przedpokój. Pamiętaj, Wojtek, również pod łóżkiem. Tam zbiera się kurz.

Kurzem pokryta była również moja przestrzeń słowa.

Odkurzam więc. Wyciągam szuflady by dotrzeć tam, gdzie dawno mnie nie było. Jakież to przyjemne znów poczuć się twórcą. Czegoś innego niż kolejnego artykułu o tym, jak przygotować regulamin sklepu internetowego i nie mieć kłopotów.

Wróciłem do siebie. Daję znak.

--

https://wojciechwawrzak.blog/o-odkurzaniu-cisnieniu-i-wracaniu-do-siebie/

Nov 15, 202003:04
Mikromoment

Mikromoment

O miłości w skali mikro.

https://wojciechwawrzak.blog/mikromoment/

--

Spotkali się w połowie przejścia dla pieszych.

On wysoki brunet, raczej szczupły, ze słuchawkami na uszach i bordową czapką przywiezioną z ostatniej podróży do Stanów.

Ona średniego wzrostu blondynka, z ładnie zarysowaną talią, słuchawek brak, za to z czarnym kapeluszem na głowie, który zwrócił jego uwagę jako pierwszy, zanim jeszcze przez swoje zabrudzone jak zwykle szkła okularów zdołał dostrzec jej twarz.

Ładna.

To rzadkość. Przynajmniej jak dla niego, nieustannie rozczarowanego urodą mijanych na ulicy kobiet.

Wybrzydzasz – mówili. Szkoda czasu na te castingi – strofowali. Po czasie będziesz żałował, że tak długo grymasiłeś.

Nie słuchał, słuchając jednocześnie. Fizjologicznie słuchał znaczy, puszczając mimo uszu. Lekce sobie ważąc tego rodzaju życiowe lekcje.

Spotkali się w połowie przejścia dla pieszych. On spojrzał na nią, a ona na niego. Przez chwilę, nieśmiało, szybko odwracając wzrok i idąc dalej, wracając do spuszczonego na chwilę ze smyczy w pragnieniu bliskości introwertyzmu.

Spotkali się zatem, ale nie znali się ani krztyny bardziej niż przed spotkaniem.

Mikromoment.

Kilka miesięcy później opowiedziała mu o książce tłumaczącej to zjawisko. Ktoś, gdzieś, kiedyś miga Ci przez chwilę, nawet nieświadomie, a połączenie neuronalne robi swoje.

Uśmiechnął się, spoglądając czule w jej oczy i przeczesując dłonią delikatnie opadające na poduszkę włosy.

Mikromoment. Podoba mi się. Ty mi się podobasz. I podoba mi się, że jesteśmy my. Tu i teraz.

To nasz mikromoment. Nie zmarnujmy tego.

--

https://wojciechwawrzak.blog/mikromoment/

Nov 15, 202002:02